poniedziałek, 4 stycznia 2010

Kolęda

Właśnie przed chwilą zakończyliśmy proces przyjmowania kolędy. Chwilę po 17:00, kiedy spokojnie gipsowałem ścianę (mamy remont) przychodzi mój syn Olek i mówi, że przyjdzie ksiądz z tym pędzlem... O żesz!!! Zapomniałem!! Więc ja szybko do szafy w poszukiwaniu świeczników, krzyża i „pędzla” (żona była jeszcze w pracy). Znalazłem! Nawet świeczki nie były do końca wypalone. Mają jakieś 3 cm. Teraz szybko do łazienki się obmyć wstępnie z gipsu i kurzu ogólnego. Potem szybki ogląd na mieszkanie (o ile teraz można to składowisko ubrań, książek, mebli, gruzu, kurzu, zdartej tapety i innych podobnych rzeczy w jednym miejscu nazwać mieszkaniem). Gdzie faceta z pędzlem przyjąć? W Olka pokoju - najczystszy. Nie. W kuchni. Dobra! Gdzie jest jakiś biały obrus?!? Trzeba przykryć kurz na stole kuchennym i brudne naczynia. Obrus w szafie! Kto teraz go wyprasuje? Ja nie! Przecież muszę dokończyć wiaderko zaprawy gipsowej, bo za pół godziny to mogę je tylko wyrzucić. Ale, że realizujemy hasło „oszczędność w domu i w zagrodzie” padła decyzja – zrobić szybki wywiad środowiskowy u moich dziadków na parterze. Schodzę. Dziadek w pospiechu przebierał się z roboczego (pomagał mi gipsować) w odświętne (czytaj: czyste). Babcia zapala świeczki. I jak mnie zobaczyła zaraz mówi, żebyśmy tu do nich zeszli... No to luuuuuzik. Poleciałem do góry zagipsować resztę przewodów. Potem szybka przebieranka w odświętne (czytaj: czyste) ubranie. Lecę na dół (bo Enter, nasz pies, głośno szczekał). Szczeka - znaczy się ktoś przyszedł. Lecę po schodach (lecę, bo nie mamy jeszcze poreczy) i okazuje się, że inny pies przechodził i Enter ujadał. Dobra! Z powrotem do góry – przecież Olek spodnie jeszcze ma ufaflunione od gipsu! Bach! Żelazko – GRZEJ SIĘ!! Grzało się chyba z 40 minut. Albo mi się tak wydawało. Spodnie wyprasowane. OLEK!! CHO-NO-INO!! Olek przebrany. OLEK!! LECIMY NA DÓŁ! w 2 sekundy jesteśmy na dole. Czekamy.
      Czekamy.
          C z e k a m y
                  C   z   e   k   a   m   y


                           C          z          e          k          a          m          y
- Tata - jestem głodny.
- Olek, zaraz przyjdzie ksiądz. Poczekaj chwilę. Poza tym niecała godzinę temu jadłeś obiad. Poczekaj.
No to czekamy.
      Czekamy.
          C z e k a m y
                   C   z   e   k   a   m   y


                           C          z          e          k          a          m          y
Po 15 minutach:
- Tato, ale ja naprawdę jestem głodny
- A co byś zjadł?
- Rybkę.
Dziadkowie na obiad mieli rybkę i Olkowi zapachniało. Babcia mówi, że włożyła do lodówki miskę z rybą. Ale w lodówce ryby nie ma. W szafie. Nie ma. W drugiej szafie! NIE MA! Przyszedł dziadek. Szukamy. Nie ma. Po chwili przyszła babcia. Szukamy. Nie ma. Może w pospiechu wykładając biały obrus schowaliście miskę do szafy na obrusy. Nie ma. Na korytarzu? Nie ma. W piekarniku. Nie ma. GDZIE JEST MISKA Z RYBAMI?!?!? Kot!!! A CO TY SIĘ TAK OBLIZUJESZ??!!  Jeszcze raz lodówka. Szafa z garnkami. JEST!! Schowali w pospiechu do szafy, a potem na to położyli patelnie.
- Olek, zjedz zimną.
- Nieee, chce troszkę cieplejszą.
No to buch! Patelnię na ogień. Rybka zaczęła skwierczeć. Olek zjadł. Ja poszedłem do góry urobić kubeczek gipsu (po co więcej – patrz „oszczędność w domu i w zagrodzie”) i dokończyć ukrywanie przewodów, bo czekanie mi się znudziło. I znowu słyszę, że Enter szczeka. Lecę na dół. Przekonany, że fałszywy alarm, rąk nie umyłem. Wchodzę do pokoju. Śpiewają. O żesz!
Dziiisiaj w Betlejeeeem, dziiisiaj w Beetlejem wesolaaaa nowiiiina...
Po odśpiewaniu kolędy ksiądz ucisnął mi rękę. Ja za bardzo nie odwzajemniłem – nie chciałem go pobrudzić...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz